O tym, jak osiem koronczarek pojechało na eliminacje do „MAM TALENT”.

 Zapewne nikogo, kto na własne oczy mógł podziwiać sztukę heklowania, nie dziwi stwierdzenie, że jest to talent nie do podrobienia. Zaskakuje natomiast fakt, że przed kamerami ogólnopolskiego talent show, który nadawany jest już od 2008 roku, koniakowska reprezentacja, w skład której wchodzą Zuzanna Ptak, Wiesława Juroszek, Anna Juroszek, Danuta Juroszek, Ewa Golik, Sabina Ligocka, Sara Kaczmarzyk na czele z Lucyną Ligocką-Kohut, pojawiła się dopiero teraz. Ale przecież… czy najlepszego nie zostawia się na koniec?

Gdy dzwonią telefony z Warszawy, można zrobić dwie rzeczy – albo zablokować numer, wkurzając się, że to kolejna oferta z fotowoltaiki, albo odebrać i już kilka dni później pakować się do autokaru, by wyjść na scenę polskiego Mam Talent. Taki właśnie telefon zadzwonił do Centrum Koronki Koniakowskiej z zaproszeniem na eliminacje. A że koronczarki to są odważne kobiety, nie namyślając się dłużej, spakowały swoje heknadle, oblekły się w kabotki, koronkowe suknie i oczarowały warszawską publiczność. Bo jak tu nie oczarować, gdy ma się wrodzoną skromność połączoną z nietuzinkowym talentem? O tym, czy koronki zagoszczą na dłużej na szklanym ekranie, zadecyduje wspomniane wyżej jury. Czy usłyszymy słynne słowa: „Jestem na tak!”? Zobaczymy. Cokolwiek zdziałały koniakowianki w Warszawie, na pewno zostaną na długo zapamiętane. One same zaprezentowały się najlepiej, jak mogły –zawładnęły sceną w góralskim stylu, pokazując najpiękniejsze kwiotki, wywijając szydełkiem jak różdżką, a spod ich rąk wychodziły nie lada cuda.  

Nie pozostaje nic innego, jak trzymać mocno zaciśnięte kciuki, by na talencie koniakowskich koronczarek poznała się warszawska śmietanka. Możemy być za to pewni, że nasze panie podniosły poprzeczkę programu wysoko ponad czubek głowy Marcina Prokopa.  Miejmy nadzieję, że nr 3218 okaże się tym najszczęśliwszym i przejdzie do półfinału lekkim krokiem! Ale o tym dowiemy się dopiero na jesień.  

Tekst: Katarzyna Żegocka